Rok 2020 był bardzo ciekawym okresem. Wiele osób musiało zmierzyć się z wyzwaniami takimi jak praca z domu (laptop na kuchennym stole), nauczanie zdalne (czyli nauczanie na miejscu, w domu, przez ciebie, po X godzinach w biurze) czy ograniczenia kontaktów (babcia mogła odwiedzać wnuki (tylko jedna osoba odwiedzająca), ale już wnuki ze względu na ich liczbę nie mogły odwiedzić babci).
Ja miałem szczęście, że pandemia nie wpłynęła na moją sytuację zawodową tak mocno jak w przypadku gastronomii czy hotelarstwa. Jednocześnie zmiana trybu pracy, brak wyraźnych granic między pracą a domem i poczucie bycia online od 6.00 do 23.00, czyli przez cały mój świadomy czas, dały mocno popalić mojemu poczuciu well-being.
O ile w początkowym czasie kryzysu, jak nazywano wtedy pandemię, czuć było w powietrzu mobilizację i gotowość do wyrzeczeń w imię szybkiego rozwiązania problemu, o tyle po miesiącach aktualizowania danych o liczbie chorych i używania tych samych metod, które miały „pokonać wirusa w dwa tygodnie”, ludzie poczuli się zmęczeni i sfrustrowani. Praca, dom, brak wyraźnej granicy pomiędzy nimi oraz dodatkowe obowiązki i niedogodności sprawiły, że negatywna energia narastała w moim zespole niczym Coca-cola po wrzuceniu do niej mentosa.
Jak wyrwałem z butów moich pracowników?
W takim otoczeniu zdecydowałem się na ruch w tamtym czasie spektakularny, nieoczywisty i odważny, bo wiązał się on z przezwyciężeniem obaw przed kompletną katastrofą. Co takiego zrobiłem? Wprowadziłem nową kategorię team meetingów – raz w miesiącu spotykaliśmy się w wirtualnym pokoju, by porozmawiać o emocjach. Rozmowa o emocjach w pracy i to z szefem?! Cóż za szalony pomysł! Obawiałem się otworzenia puszki Pandory i wylania fali hejtu na wszystko, co było w zasięgu wzroku.
Co było dalej?
Jak przebiegła pierwsza rozmowa? Najpierw powiedziałem, że wszystko, co zostanie tutaj powiedziane, ma pełne prawo i każdy może podzielić się tym, o czym myśli bez oceniania. Ludzie mówili oczywiście o swoich problemach i można było wyczuć piękną solidarność, dającą poczucie, że nie jest się samemu z problemem. Najważniejsze jednak nastąpiło po spotkaniu. Ludzie byli zachwyceni! Oczywiście nie swoją sytuacją, ale możliwością podzielenia się swoimi uczuciami z innymi.
Tamto spotkanie to był dla mnie taki game changer zeszłego roku. Przyczynił się do zacieśnienia więzi pomiędzy mną a zespołem i stał się stałym punktem każdego miesiąca. Najlepszym wskaźnikiem, niczym indeks burgera, była ilość włączonych kamer w czasie naszych regularnych merytorycznych spotkań.
Ludzie znowu poczuli więź, która musiała być zdefiniowana na nowo po zmianie stylu pracy na wirtualny. Negatywna energia ma to do siebie, że kumuluje się, gdy próbuje się ją zakryć, a gdy pozwoli się jej istnieć, nagle traci swoją moc.
Dzisiejszy artykuł to nie żaden poradnik krok po kroku. Chciałem się z wami podzielić czymś, co odczuwam jako największy sukces ostatniego roku. Jest to rzecz, z której jestem autentycznie dumny i nie bójmy się opowiadać o sukcesach i rzeczach, które „się udały”. One się nie udają, tylko zostają wypracowane przez pot, łzy, stres i nadgodziny.
A jak wygląda to u was? Kto z was rozmawia o emocjonalnym położeniu ze swoimi pracownikami? Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, co was powstrzymuje?
Jeśli ten artykuł okazał się być dla ciebie przydatny, to będę wdzięczny za ocenę lub podzielenie się nim z innymi!